Nejstarší fotografie hrádeckých hasičů (J. Rusz: Ludzie z fotografii)

13. března 2008, 02:31
Jako jeden z dalších příspěvku ke 100-letému výročí založení hasičského sboru v Hrádku uvádím článek Jana Rusze, hrádeckého rodáka, žijícího v polské metropoli Warszawa. Jan Rusz napsal tento článek v časopise Kalendarz Śląski v roce 1998. Popisuje v něm jednotlivé postavy hrádeckých hasičů- zakladatelů.

Nedávno se mi dostala do ruky originální (byť poškozená) fotografie, pořízená k dvacetiletému výročí vzniku hasičského sboru. Vlastně o této fotografii je obsah článku pana Rusze.

Jan Rusz

Ludzie z fotografii

 

Fotografia ta kilkakrotnie powiększona i oprawiona w grubą ramkę wisiała wiele - lat na ścianie pokoju moich rodziców. Nieraz przypatrywałem się twarzom, a potem rozpoznawałem je na strażackich zbiórkach i akcjach przeciwpożarowych. Wtedy przed laty jednoczyła je wspólna chęć pomagania innym, poszkodowanym przez żywioł, znajomym i nieznajomym, chęć ratowania dorobku nieraz całego życia. Nie dzieliły jeszcze strażaków, zarysowujące się już jednak, konflikty narodowościowe.

Jednym z założycieli Ochotniczej Straży Pożarnej w Gródku był Paweł Heczko (siedzi w pierwszym rzędzie piąty z prawej), który został również jej pierwszym prezesem. Był także organizatorem Macierzy Szkolnej w 1927 r. i kierownikiem polskiej szkoły w latach 1906-1931. Miał dwie córki. Anna wyszła za mąż za pochodzącego z Bystrzycy księdza Wiktora Niemczyka, który był m. in. jedenaście lat rektorem Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie (syn Jan był rektorem tej uczelni sześć lat). Córka Pawełka była żoną Jana Kędziery, znanego racjonalizatora-elektryka i wicedyrektora znanej z dobrych wyrobów cieszyńskiej Fabryki Maszyn Elektrycznych „Celma".

Naczelnikiem polskiej straży był wówczas Paweł Czudek (siedzi w pierwszym rzędzie piąty z lewej), który potem w latach trzydziestych stał się Czechem i niezwykle zażartym prześladowcą Polaków. W czasie okupacji jako kolejny neofita nowej idei i narodowości, został niemieckim burmistrzem, zasłynął z gnębienia ludzi, wystawiając m. in. do władz okupacyjnych zaświadczenia o Polakach, którzy według niego „stanowili element niepożądany w gminie". Z powodu takiej opinii np. w marcu 1943 r. zginął w Oświęcimiu były właściciel gospody Józef Kowalowski (na zdjęciu w ostatnim rzędzie pierwszy z prawej).

Ten z trąbką przy ustach to Strnadel (drugi rząd w środku), jeden z tych, którzy na Śląsk sprowadzili się z głębi Czech. Stanowił swego rodzaju wzór człowieka umiejącego zgodnie współżyć z miejscową polską ludnością, która darzyła go szacunkiem i poważaniem, podobnie jak Mateusza Lorencini (siedzi w piątym rzędzie czwarty z lewej), który osiedlił się tu z grupą Italianów, przybyłych niegdyś do pracy w gródeckich kamieniołomach.

Różne koleje losu przeżywał Jan Młynek (w drugim rzędzie czwarty z prawej), syn przedwojennego wójta. Powojenna gmina zawdzięcza mu nowy, porządny most przez Olzę, otwarty w 1956 r. Jego syn, Władysław, był na Zaolziu znanym działaczem kulturalno-społecznym, prowadzącym m. in. doroczne imprezy. Góralskie Święta w Jabłonkowie.

To już 90 lat mija od czasu, gdy w Gródku powstała polska Ochotnicza Straż Pożarna, a 70 lat od chwili sfotografowania tych dzielnych ludzi...

Paweł Suchy (siedzi w pierwszym rzędzie czwarty z prawej) został zapamiętany, jak uginał się często pod ciężarem wielkiej kolejarskiej torby. Jako Polak, który odmówił zapisanie dzieci do czeskiej szkoły, wysyłany był zawsze na najdłuższe trasy pociągów. Nie załamał się jednak, choć nieraz całymi tygodniami przebywał w podróży. Jego syn, nauczyciel, śpiewa dziś w Chórze Nauczycieli Polskich.

Z zawodu blacharz, z zamiłowania aktor, jeden z wykonawców pomysłowych wozów alegorycznych z gródeckim „Rynnikiem" na Góralskie Święto, to Paweł Gryga (stoi w ostatnim rzędzie drugi z prawej).

Na początku okupacji Józef Czudek (w samym środku ostatniego rzędu) przedzierał się przez granice do Armii Polskiej na Zachodzie. Utknął w Bukareszcie, skąd przesłał widokówkę z pozdrowieniami. Jego synowie dziś aktywistami PZKO.

A ci dwaj trębacze na pierwszym planie w pozycji półleżącej - to hutnik Paweł Sztefek i późniejszy naczelnik polskiej straży, Adam Pilch.

Każdy z widocznych na zdjęciu miał mniej lub bardziej bogaty życiorys, różne życiowe doświadczenia: Bazgier, Heczko i Janeczek, Sztefkowie i Turoniowie, KowoIowski z Kałuże (sanitariusz) i Kowolowski od Gazura, Paweł Sikora z Puściny i Sikora od Chałupnioka, bracia - rolnicy, Józef i Paweł Czudkowie, Józef i Paweł Fizkowie, Jan, Karol i Paweł Kluzowie. Dzielna i ofiarna, szara brać strażacka: Jan Branc, Emil Borski, Paweł Dorda, Jerzy Hawliczek, Jan Noga, Maciej Lisztwan, Karol Raszka, Jan Rusz, wszyscy przeważnie rolnicy i chałupnicy, robotnicy i rzemieślnicy, tacy, których cechował ogromny zapał i chęć bycia zawsze pierwszymi na miejscu pożaru. W tym względzie szlachetnie rywalizowali z sąsiednimi jednostkami straży. Nieraz zdarzało im się zaledwie w kilku pędzić piechotą po parę kilometrów z ręczną pompą na plecach, po złych drogach i chodniczkach, nawet na daleką Filipkę, Czantorię, pod Kozubowę. Wracali zziajani, zmęczeni, mokrzy od potu i wody, umorusani i głodni, nie zawsze zadowoleni z siebie, zwłaszcze wtedy, gdy nie udało im się uratować wszystkiego, czego chcieli, co powinni.

Do gaszenia pożarów gródeccy strażacy przywdziewali cienkie drelichowe ubrania. Podczas uroczystości występowali w śnieżnobiałych uniformach z grubego płótna, w białych rękawiczkach i gustownych, choć ciężkich hełmach. Trzecim sortem mundurów, zakładanych w czasie parad i na szczególne uroczystości były właśnie te, widoczne na zdjęciu, ubrania ciemne. Strażak to był KTOŚ, ceniony i poważany.

Sprzęt gaśniczy mieli strażacy skromny. Najpierw były to pompy ręczne, z czasem coraz bardziej udoskonalane, motorowe, na konnych furmankach. Marzeniem było mieć własny samochód.

I taki super nowoczesny, jak na owe czasy, wóz bojowy zbudowali własnymi rękami na podwoziu starej ciężarówki, którą ofiarował Samiec, zwany Szlufą. Aby ten samochód wraz z motopompą uczynić sprawnym (tu nawet każdy wąż, czyli szlauch, musiał mieć własne miejsce), wiele darmowej pracy włożyli we wspólne dzieło kowal Heczko spod lasu zza młyna i ślusarze, których nazwisk już nie pomnę. A ławki, które robił mój ojciec (na zdjęciu w trzecim rzędzie czwarty z prawej), były tak usytuowane, aby jeszcze przed zatrzymaniem się tego odkrytego samochodu, strażacy mogli szybko i bezpiecznie z nich zeskoczyć, sprawnie rozwijać sprzęt i biec do pożaru. Niestety, wojna sprawiła, że ten wóz, będący obiektem zazdrości sąsiednich jednostek straży, zaginął gdzieś na Wołyniu.

Było, minęło. Postaci z fotografii nie ma już wśród żywych. Pozostała jednak pamięć i to stare pożółkłe zdjęcie, na które czasami spoglądam z rozrzewniającym sentymentem.

Přílohy: