Ludzie z fotografii (Jan Rusz - Kalendarz Śląski)
2. ledna 1998, 23:00
Fotografia ta kilkakrotnie powiększona i oprawiona w grubą ramkę wisiała wiele - lat na ścianie pokoju moich rodziców. Nieraz przypatrywałem się twarzom, a potem rozpoznawałem je na strażackich zbiórkach i akcjach przeciwpożarowych. Wtedy przed laty jednoczyła je wspólna chęć pomagania innym, poszkodowanym przez żywioł, znajomym i nieznajomym, chęć ratowania dorobku nieraz całego życia. Nie dzieliły jeszcze strażaków, zarysowujące się już jednak, konflikty narodowościowe.
Jednym
z założycieli Ochotniczej Straży Pożarnej
w Gródku był Paweł Heczko (siedzi
w pierwszym rzędzie pięty
z prawej), który został również jej pierwszym prezesem. Był także organizatorem Macierzy Szkolnej
w 1927 r.
i kierownikiem polskiej szkoły
w latach 1906-1931. Miał dwie córki. Anna wyszła
za mąż
za pochodzącego
z Bystrzycy księdza Wiktora Niemczyka, który był m. in. jedenaście lat rektorem Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej
w Warszawie (syn Jan był rektorem tej uczelni sześć lat). Córka Pawełka była żoną Jana Kędziery, znanego racjonalizatora-elektryka
i wicedyrektora znanej
z dobrych wyrobów cieszyńskiej Fabryki Maszyn Elektrycznych „Celma".
Naczelnikiem polskiej straży był wówczas Paweł Czudek (siedzi
w pierwszym rzędzie pięty
z lewej), który potem
w latach trzydziestych stał się Czechem
i niezwykle zażartym prześladowcą Polaków.
W czasie okupacji jako kolejny neofita nowej idei
i narodowości, został niemieckim burmistrzem, zasłynął
z gnębienia ludzi, wystawiając m. in.
do władz okupacyjnych zaświadczenia
o Polakach, którzy według niego „stanowili element niepożądany
w gminie".
Z powodu takiej opinii np.
w marcu 1943 r. zginął
w Oświęcimiu były właściciel gospody Józef Kowalowski (na zdjęciu
w ostatnim rzędzie pierwszy
z prawej).
Ten
z trąbką przy ustach
to Strnadel (drugi rząd
w środku), jeden
z tych, którzy
na Śląsk sprowadzili się
z głębi Czech. Stanowił swego rodzaju wzór człowieka umiejącego zgodnie współżyć
z miejscową polską ludnością, która darzyła
go szacunkiem
i poważaniem, podobnie jak Mateusza Lorencini (siedzi
w piątym rzędzie czwarty
z lewej), który osiedlił się
tu z grupą Italianów, przybyłych niegdyś
do pracy
w gródeckich kamieniołomach.
Różne koleje losu przeżywał Jan Młynek (w drugim rzędzie czwarty
z prawej), syn przedwojennego wójta. Powojenna gmina zawdzięcza
mu nowy, porządny most przez Olzę, otwarty
w 1956 r. Jego syn, Władysław, był
na Zaolziu znanym działaczem kulturalno-społecznym, prowadzącym m. in. doroczne imprezy. Góralskie Święta
w Jabłonkowie.
To już
90 lat mija
od czasu, gdy
w Gródku powstała polska Ochotnicza Straż Pożarna,
a 70 lat
od chwili sfotografowania tych dzielnych ludzi...
Paweł Suchy (siedzi
w pierwszym rzędzie czwarty
z prawej) został zapamiętany, jak uginał się często pod ciężarem wielkiej kolejarskiej torby. Jako Polak, który odmówił zapisanie dzieci
do czeskiej szkoły, wysyłany był zawsze
na najdłuższe trasy pociągów. Nie załamał się jednak, choć nieraz całymi tygodniami przebywał
w podróży. Jego syn, nauczyciel, śpiewa dziś
w Chórze Nauczycieli Polskich.
Z zawodu blacharz,
z zamiłowania aktor, jeden
z wykonawców pomysłowych wozów alegorycznych
z gródeckim „Rynnikiem"
na Góralskie Święto,
to Paweł Gryga (stoi
w ostatnim rzędzie drugi
z prawej).
Na początku okupacji Józef Czudek (w samym środku ostatniego rzędu) przedzierał się przez granice
do Armii Polskiej
na Zachodzie. Utknął
w Bukareszcie, skąd przesłał widokówkę
z pozdrowieniami. Jego synowie
są dziś aktywistami PZKO.
A
ci dwaj trębacze
na pierwszym planie
w pozycji półleżącej -
to hutnik Paweł Sztefek
i późniejszy naczelnik polskiej straży, Adam Pilch.
Każdy
z widocznych
na zdjęciu miał mniej lub bardziej bogaty życiorys, różne życiowe doświadczenia: Bazgier, Heczko
i Janeczek, Sztefkowie
i Turoniowie, KowoIowski
z Kałuże (sanitariusz)
i Kowolowski
od Gazura, Paweł Sikora
z Puściny
i Sikora
od Chałupnioka, bracia - rolnicy, Józef
i Paweł Czudkowie, Józef
i Paweł Fizkowie, Jan, Karol
i Paweł Kluzowie. Dzielna
i ofiarna, szara brać strażacka: Jan Branc, Emil Borski, Paweł Dorda, Jerzy Hawliczek, Jan Noga, Maciej Lisztwan, Karol Raszka, Jan Rusz, wszyscy przeważnie rolnicy
i chałupnicy, robotnicy
i rzemieślnicy, tacy, których cechował ogromny zapał
i chęć bycia zawsze pierwszymi
na miejscu pożaru.
W tym względzie szlachetnie rywalizowali
z sąsiednimi jednostkami straży. Nieraz zdarzało
im się zaledwie
w kilku pędzić piechotą
po parę kilometrów
z ręczną pompą
na plecach,
po złych drogach
i chodniczkach, nawet
na daleką Filipkę, Czantorię, pod Kozubowę. Wracali zziajani, zmęczeni, mokrzy
od potu
i wody, umorusani
i głodni, nie zawsze zadowoleni
z siebie, zwłaszcze wtedy, gdy nie udało
im się uratować wszystkiego, czego chcieli,
co powinni.
Do gaszenia pożarów gródeccy strażacy przywdziewali cienkie drelichowe ubrania. Podczas uroczystości występowali
w śnieżnobiałych uniformach
z grubego płótna,
w białych rękawiczkach
i gustownych, choć ciężkich hełmach. Trzecim sortem mundurów, zakładanych
w czasie parad
i na szczególne uroczystości były właśnie te, widoczne
na zdjęciu, ubrania ciemne. Strażak
to był KTOŚ, ceniony
i poważany.
Sprzęt gaśniczy mieli strażacy skromny. Najpierw były
to pompy ręczne,
z czasem coraz bardziej udoskonalane, motorowe,
na konnych furmankach. Marzeniem było mieć własny samochód.
I taki super nowoczesny, jak
na owe czasy, wóz bojowy zbudowali własnymi rękami
na podwoziu starej ciężarówki, którą ofiarował Samiec, zwany Szlufą. Aby ten samochód wraz
z motopompą uczynić sprawnym (tu nawet każdy wąż, czyli szlauch, musiał mieć własne miejsce), wiele darmowej pracy włożyli
we wspólne dzieło kowal Heczko spod lasu zza młyna
i ślusarze, których nazwisk już nie pomnę.
A ławki, które robił mój ojciec (na zdjęciu
w trzecim rzędzie czwarty
z prawej), były tak usytuowane, aby jeszcze przed zatrzymaniem się tego odkrytego samochodu, strażacy mogli szybko
i bezpiecznie
z nich zeskoczyć, sprawnie rozwijać sprzęt
i biec
do pożaru. Niestety, wojna sprawiła,
że ten wóz, będący obiektem zazdrości sąsiednich jednostek straży, zaginął gdzieś
na Wołyniu.
Było, minęło. Postaci
z fotografii nie
ma już wśród żywych. Pozostała jednak pamięć
i to stare pożółkłe zdjęcie,
na które czasami spoglądam
z rozrzewniającym sentymentem.